Fragment powieści „Plaga” Bartłomieja Świderskiego.
— Przeczytałeś „Dżumę”? — przerwał milczenie Łukasz.
— Dawno temu — odparłem. — Wczoraj ją sobie przypomniałem. Świetna książka.
Odwróciłem się do okna i spróbowałem skupić się na otoczeniu, mówiąc sobie, że gadamy normalnie, czyli przez telefon.
— Według mnie przebitki plenerowe możesz już kręcić. Właśnie tu, właśnie teraz — dodałem po namyśle. — Po epidemii takie widoki znikną.
Zostawiliśmy za sobą dźwiękochłonne ekrany i jechaliśmy wzdłuż zasieków zwieńczonych drutem kolczastym. Minęliśmy bramę z napisem „Infected Zone 34. Strefa skażona nr 34” na czerwonej tablicy. W oddali majaczył Pałac Kultury z gigantyczną kulą nad iglicą. Nawet stąd było widać wymalowaną na balonie trupią czaszkę w maseczce chirurgicznej. Wiatr, który dawniej rozrzucałby po pustych ulicach gazety, teraz miotał zużytymi maseczkami i jednorazowymi rękawiczkami. Za nami zawyła syrena karetki, a w górze zaterkotał helikopter.
— Mam dość zdjęć plenerowych w pracy — westchnął Łukasz i ostentacyjnie ziewnął.
— A czym ty się właściwie zajmujesz? — spytałem. Moja ciekawość przypominała świeży pęd na wpół uschniętej rośliny, podlewałem ją zdumiony, że jeszcze żyje. Łukasz spojrzał na mnie z ukosa, a potem drgnął i wskazał za okno ponad moim ramieniem.
— Hej, zobaczcie!
Wymijaliśmy właśnie idącego chodnikiem mężczyznę w dżinsach, płaszczu i pilotce. Jego ubiór nie był jednak tak ekscentryczny jak twarz. Obscenicznie naga, z odsłoniętymi ustami i nosem.
— Psychol — warknął Łukasz. Przełączył coś przy kierownicy i umieszczona na konsoli czerwona lampka z przekreśloną trupią główką zaświeciła mocniej. Techniczna nowinka, czyli filtr wirusa, o której wcześniej tylko czytałem, zaczęła pracować ze zdwojoną mocą. — Fajne auto — stwierdziłem. — Służbowe?
Łukasz zerknął w lusterko i pokręcił głową.
— Filmujesz coś dla rządu?
— Między innymi — mruknął. Najwyraźniej miał powody, by nie rozwijać tego tematu, a ja nie chciałem być wścibski. Mojej pączkującej ciekawości te przemilczenia wystarczyły za pożywkę. Rosła sobie dalej, na razie w ciszy.
Łukasz musiał zjechać na nieczynny przystanek autobusowy i tam znowu wylegitymować się uzbrojonemu funkcjonariuszowi. Wrócił do auta, kręcąc głową. Chciałem go spytać o powód blokady, ale wtedy za kawalkadą wozów przejechał autobus oznakowany trzema połączonymi półkolami — symbolem toksyn. Pomyślałem o stłoczonych w środku zakażonych zmierzających zapewne do „Strefy 34” i po plecach przebiegł mi dreszcz.
— Na szczęście już niedługo zamieszkasz w miejscu wolnym od takich atrakcji — stwierdziła Ola, gdy ruszyliśmy. Obróciła się w stronę kierowcy i w prześwicie między fotelami pojawiła się jej noga opięta nogawką spranych dżinsów. Przez dziurę na kolanie widać było skrawek opalonego ciała. To było coś więcej niż zapach, ciepło oddechu czy skrzypienie fotela. Świeża skóra na wyciągnięcie ręki mąciła mi w głowie. Odwróciłem wzrok.
— Na barce też będziecie mieli spokój — ciągnęła. — Na pewno stworzycie tam oscarowy scenariusz!
— Znając Michała, masz to jak w banku — rzucił dobrotliwie Łukasz.
— A co ostatnio napisałeś? — spytała, odwracając się.
— Reklamę mydła, monolog o zdalnej księgowości i dialogi do pornosa — odparłem bez namysłu. Zapadła cisza, a ja zreflektowałem się i zachichotałem.
— Szkoda tylko, że za to nie dają Oscarów — podchwycił Łukasz z wymuszonym śmiechem. — Chociaż powinni!
Ola w końcu rozluźniła się i zaśmiała. A ja jeszcze głośniej, do łez.
Śmiech był sztuczny, ale łzy prawdziwe.
Mijaliśmy kościoły przerobione na szpitale i parkingi przerobione na kościoły. Na jednym z nich ksiądz właśnie odprawiał mszę dla wiernych w autach. Przylegającą do parkingu wielką galerię handlową przemalowano w duchu ekumenizmu na trzy zastrzeżone kolory: błękit, magentę i ochrę. W środku, w miejscu dawnych kawiarni, butików i supermarketów, piętrzyły się teraz krzemowe bloki obsługujące wszystkie trzy sieci. Centralna serwerownia, cyfrowe serce Mazowsza, pompowała terabajty danych rozprowadzane światłowodami po całym województwie. Podobno ostatnio liczba komputerów dwukrotnie przekroczyła w nim liczbę mieszkań. A wszystkie sprzęty były ze sobą sprzężone i niemal non stop aktywne.
Minęliśmy też zadaszony ekran, na którym migały animowane figurki. Słuchaliśmy przez chwilę opowieści o misiu, który szukał mamy, bo ścieżkę dźwiękową kino przesyłało widzom przez radio. Dzięki temu okna aut stłoczonych przed ekranami mogły pozostać zamknięte i ludzie pozostawali bezpieczni.
Powrót