„Plaga” Bartłomieja Świderskiego to dystopia o kolejnym roku lockdownu. Wizja tego co się niedługo wydarzy, a może już się zaczyna dziać? Premiera 8 czerwca. Przedsprzedaż od 15 maja. 

Poniżej zamieszczamy fragment wywiadu z autorem.

Czy miał pan przy pisaniu „Plagi” taką myśl: „O cholera, a jeśli coś z tego się sprawdzi?”

Miewałem ją regularnie. Wystartowałem wiosną 2020, kiedy powodów do obaw nie brakowało. Zamknięte szkoły, na ulicach furgonetki nadające ostrzeżenia przez głośniki, nakaz noszenia maseczek — wszystko to było nowe i egzotyczne. Zacząłem pisać, raczej by odczynić urok, niż by dać wyraz kasandrycznym przeczuciom. Było w tym myślenie magiczne na zasadzie: jeśli właśnie tak napiszę, to na pewno będzie inaczej. Proza jednak rzadko miewa moc profetyczną, z dwudziestowiecznych dystopii sprawdziły się tylko niektóre elementy z Huxleya czy Orwella, cały nurt postapokaliptyczny pisany podczas nuklearnego wyścigu zbrojeń można dziś między bajki włożyć… Póki co, chwała Bogu.

Inna sprawa, że niektórych swoich pomysłów szukałem potem w rzeczywistości i ku swojemu zdziwieniu ich nie znajdowałem i nie znajduję do tej pory. Nadal brak na przykład prostych w obsłudze testów na obecność wirusa. To wydaje się oczywistym narzędziem do walki z pandemią, jednak władze wolą mnożyć punkty inwazyjnych badań o wątpliwej wartości diagnostycznej, a o testach z błyskawicznym wynikiem, które moi bohaterowie noszą w kieszeniach, jakoś nie słychać.

Czy inspiracją było jakieś konkretne wydarzenie, czy po prostu cała rzeczywistość?

Ten pierwszy lockdown nastroił mnie wewnętrznie do pisania, pomysł zaś przyszedł, gdy sięgnąłem po „Dżumę” Alberta Camusa. Uderzyły mnie liczby: w latach 40. XX wieku dopiero gdy liczba śmiertelnych ofiar zarazy sięgała tysiąca dziennie w małym mieście, jego władze zaczynały się zastanawiać nad ogłoszeniem stanu epidemii. Rok temu w trzydziestoparomilionowym kraju mieliśmy kilkuset zarażonych dziennie, a ofiar śmiertelnych kilkanaście. Do tego dochodziły — i dochodzą — poważne trudności w ustaleniu, w których przypadkach zawiniły choroby współistniejące, a takich wątpliwości nie ma w przypadku dżumy, jak wiadomo. Proszę mnie dobrze zrozumieć: każdy zgon to dramat, a nawet parę ofiar dziennie to o parę za dużo, jednak plaga dawna i ta dzisiejsza wydały mi się zupełnie nieporównywalne. COVID-19 to pierwsza choroba, która zyskała miano straszliwej zarazy, przy której trzeba wykonać test, by stwierdzić, że się ją w ogóle ma! I pierwsza epidemia, która OBNIŻYŁA liczbę zgonów. Do której dopasowano definicję pandemii tylko po to, by ją ogłosić. Pomyślałem: co jest grane? Albo nasi dziadkowie byli supertwardzielami, przy których wychodzimy na rozpieszczonych hipochondryków, albo ktoś tu nas skutecznie rozmiękcza. I zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak bardzo się zmieniły nasze normy, nasza odporność, nasze priorytety oraz kto i jak je kształtuje. Jak głęboko sięga medioza, jak nazywam to uzależnienie od bezpiecznego dreszczyku oferowanego przez serwisy informacyjne. Czy wymknęła się spod kontroli fachowców od zbiorowych emocji, czy jest właśnie przez nich kontrolowana lepiej niż kiedykolwiek wcześniej? Jako socjolog z wykształcenia dostrzegłem temat, a jako scenarzysta i pisarz z zawodu postanowiłem się wypowiedzieć w formie powieści.

Powrót

Informujemy, że wszystkie Twoje dane są chronione uwzględniając aktualne przepisy RODO. Korzystamy również z plików cookies w celu realizacji usług zgodnie z Prawem Telekomunikacyjnym.
Administrator Danych, Polityka Prywatności.